Tina

Tina towarzyszyła mi od dzieciństwa, a dokładnie od momentu, kiedy po raz pierwszy zobaczyłem ją idącą ulicami Nowego Jorku i śpiewającą „What's Love Got To Do With It”. Pamiętam, jak w radiu usłyszałem „What You Get Is What You See”, a kilka lat później kupiłem na winylu album Foreign Affair (1989). Dalej były „Way Of The World”, „I Don't Wanna Fight” i mój pierwszy singiel Tiny z piosenką „GoldenEye”, którą napisali dla niej Bono i The Edge. Rok 1996 przyniósł kolejny znakomity album Wildest Dreams, a na koniec lat 90. ukazała się jej ostatnia studyjna płyta Twenty Four Seven (1999). Nie udało mi się zobaczyć jej na żywo, choć miałem takie plany, gdy wyruszyła w pożegnalną trasę, która zakończyła się w 2009 roku. Mimo, że nie nagrywała już nowych płyt i nie koncertowała, dobrze było wiedzieć, że jest gdzieś w Szwajcarii ze swoim mężem.

Była jedyna w swoim rodzaju – żywioł na scenie i silna kobieta w życiu; to do niej należał jeden z najwspanialszych, jeśli nie najwspanialszy powrót w historii muzyki, a później było już tylko lepiej. „Private Dancer”, „We Don't Need Another Hero (Thunderdome)”, „Typical Male”, „Two People”, „Break Every Rule”, „I Don't Wanna Lose You”, „Look Me In The Heart”, „On Silent Wings” i wiele innych muzycznych wspomnień – wciąż aktualnych, w których pozostanie na zawsze.